Poznajcie historię odważnej inicjatywy wolontariuszy. Tomek i Angelika – wolontariusze ze stażem, a teraz małżonkowie ze stażem (choć jeszcze małym) widząc, że otwierają się przed nami nowe perspektywy, zaproponowali mi, że skoordynują nowy turnus. W Kaliszu jest dom, który przy ul. Kościuszki 24 gości od lat osoby z niepełnosprawnościami. Od niedawna mamy tam też bardzo życzliwego proboszcza parafii. Jeszcze na przełomie września i października 2017 udaliśmy się tam z wizytą. Wyzwań było sporo – choćby spory próg finansowy do pokonania, a potem znalezienie wystarczającej liczby wolontariuszy i choćby jednej pielęgniarki.
W naszym Drabinowym życiu jest sporo trudności, które objawiają Opatrzność Bożą. Kiedy Tomasz i Angelika musieli się wycofać, okazało się, że Pan Bóg dał nam koordynatora, którego absolutnie nie mogliśmy się spodziewać. Przecież Paweł ma na głowie jeszcze jedną osobę w rodzinie!
Podziękowanie dla darczyńców to za mało. Kiedy dosłownie w kilka tygodni udało się uzbierać całą kwotę na pokrycie kosztów wolontariatu, nie mogliśmy się nadziwić, że ludzie nas tak bardzo darzą zaufaniem i życzliwością!!! Dlatego codziennie modliliśmy się z naszymi podopiecznymi za nich!
Nowe okoliczności, nowe możliwości. Miasto! W Brańszczyku to trochę siedzimy w krzakach, ukryci przed światem i raczej nie widać, co przeżywamy na Drabinie Jakubowej. W Kaliszu było inaczej. Wystarczy się chwilę zagapić… Podczas balu przebierańców, który odbywał się na placu i w ogrodzie ośrodka zrobiliśmy też „pociąg”. Prowadziła nas Elwira przebrana w strój z Hawajów, za nią Indianin na wózku i kowboj, cyganka i księżniczka i cała reszta. Jak się tak świetnie bawiliśmy śpiewając „na nikogo nie czeka” o mały włos znaleźliśmy się za bramą wjazdową, a wtedy to już by nam pozostało tylko dośpiewać „byle nie do Warszawy”. Za to Kalisz mógł nas zobaczyć z łatwością!
Trochę swoich refleksji zawarłem też na blogu www.kawaksiedzaorione.pl w artykule „Czy Pan jest księdzem?” Od dawna przeczuwałem, że pojawiając się między ludźmi z naszymi aniołami zaniesiemy ze sobą światło Bożej miłości. I tak się stało. Udało nam się spotkać na ulicach i w parkach wielu zdziwionych tym, że można tak żyć i tak się cieszyć, jak my!
Na takim turnusie jest zupełnie inna skala – inny klimat: tutaj wszyscy się znają, na koniec turnusu mogłem każdemu wolontariuszowi podziękować z osobna za to co, wniósł w turnus, a dziś wiem, że sprawdzeni weterani poradzą sobie wszędzie. Za to w Brańszczyku, gdy zajechałem tam na jeden dzień zobaczyłem moc entuzjazmu dwukrotnie większej grupy i wyzwania pedagogiczne, jakich nie ma koordynator małego turnusu.
Apetyt oczywiście rośnie – w miarę jedzenia. Jeszcze przed końcem turnusu przyszło mi na myśl, że coś tak pięknego trzeba będzie powtórzyć za rok. Daj Boże! Bo to nie jest wcale takie oczywiste i łatwe znaleźć koordynatora, pielęgniarkę, 25 wolontariuszy i wolontariuszek oraz całkiem sporo pieniędzy… ale próbować będziemy!