„Nigdy nie zaakceptuję mojej niepełnosprawności... Ksiądz chciałby, żebym się z tym pogodziła, ale ja nie mogę...” – mówi Edyta*. Wydaje jej się, że usłyszy słowa o łagodnym poddaniu się, o pogodzeniu się z losem. Ale nic takiego nie pada. Zamiast tego pojawia się inne pytanie – czy mogłaby uczynić z niepełnosprawności swój atut, sposób na życie?
Edyta uważa, że chrześcijaństwo to religia, która lubuje się w cierpieniu. Dlatego od lat unika Drogi Krzyżowej, nie patrzy na nią, odwraca głowę, gdy pojawia się w kościele. Nie chce się „łagodnie poddać” i nikt jej do tego nie zmusza. Bo chrześcijaństwo ma do powiedzenia coś innego – coś, co nie usuwa cierpienia, ale nadaje mu sens.
Mimo trudów Edyta dostrzega pewne paradoksy. „Gdybym miała wybrać – być niepełnosprawną, ale ładną, czy sprawną, ale brzydką – to już wolę, żeby było tak, jak jest” – mówi. Cierpienie jest jej codziennością. Ból stał się towarzyszem życia, a wymuszona pozycja ciała przez lata spowodowała uszkodzenia kręgosłupa. Wielokrotnie wolontariusze poprawiali jej ułożenie głowy na poduszce, szukając pozycji, w której ból zmniejszy się choć trochę, by mogła zasnąć.
Jej sytuacja rodzinna wymaga od niej samodzielności większej, niż jest w stanie osiągnąć. Próbuje sobie radzić, choć często ma wrażenie, że to ponad jej siły. Czasem pojawia się pokusa, by się poddać. Wtedy nie pomagają wielkie teologiczne rozważania ani proste pocieszenia. Pomaga obecność drugiego człowieka.
W Drabinie Jakubowej podopiecznych nazywa się ciepło „aniołami”. Ale ich życie rzadko przypomina anielską sielankę. Codziennie mierzą się z wyzwaniami, w których każda najmniejsza pomoc jest bezcenna.
Czytając te słowa, można dostrzec, jak wiele znaczy wsparcie dla naszych „aniołów”. Każdy, kto pomaga, kto angażuje się, kto daje swój czas – jest częścią tego dobra. Dzięki takim osobom, jak nasi wolontariusze i darczyńcy, ktoś tej nocy zaśnie choć trochę spokojniej.
*imiona zostały pozmieniane w celach zachowania anonimowości.